Ufny jak dziecko, zamarł w drzwiach gospody, czekając na rozkaz. Jest nikim. Jednym z tłumu szeregowców napoleońskich wojen, bezimiennym ziarnkiem hiszpańskiej piechoty w piekielnej bitwie z Francuzami o Saragossę, kuśtykającą marnością. Niczym w kłopotliwych powieściach dla chłopców, co to lubią sobie na odpustach postrzelać z korkowców do piszczących koleżanek – oto świst kul za jego dygoczącymi plecami się rozlega, tak, świst kul, jęki pechowców ranionych lub zionących ducha, mruk strumieni krwi sunących ulicami dziurawymi od armatnich pocisków, tudzież nad dachami kwaśna woń obłoków po spalonym prochu sunie powoli na wschód lub zachód, i tak dalej, i dalej… Cóż robić – rzeczywistość bywa grafomanią. A on, z głową zdobną przemoczonym czerwienią bandażem, w mundurze jak frędzle, z łomotem otworzył drzwi gospody, wyrzęził potworność: „Otaczają nas ze wszystkich stron!… Co robić, kapitanie? Co robić?” i czeka, rzeźba ufności, czeka w progu na odpowiedź.

Oficerowie, Francuz i Hiszpan, nie są zachwyceni. Siedzą przy stole na galerii gospody, już nie wrogowie, gdyż pochyleni są nad przepastną bajką. Tę księgę, pełną rycin tajemnych, cygańskich zaklęć, luster zapatrzonych w lustra i przygód nie z tej ziemi, chwilę temu Francuz znalazł niechcący, Hiszpan się przysiadł – i zaczęli lekturę. Pięknie się błąkają między kreskami, toną w słowach aż tak, że znika gdzieś Francja, przepada Hiszpania, strony świata przemieniają się w stronice księgi, a z oficerów pozostają ludzie. Gdy słowa tworzą w ich wyobraźniach figurę wojaka, budzącego się pod szubienicami, jasno czują, że oto żyją naprawdę – a ten tu bez pardonu wpada z rzeczywistości i żąda odpowiedzi na pytanie, co robić! Pierwszy czytelnik chce rzec: „Won!”, lecz drugi go uprzedza. Jest zimny i kategoryczny, kiedy przez prawe ramię ciska w posłańca teraźniejszości: „Zamknij drzwi, bo przeciąg!”. Po czym – wracają do prawdy. Powietrze nad bajką znów jest bezbłędnie nieruchome…

Z grubsza tak Wojciech Jerzy Has otworzył swój film „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Lecz teraz nie to arcydzieło oglądam. Z okazji podwójnego jubileuszu reżysera (100 lat od urodzin i 25 od śmierci), chcąc zdążyć przed końcem roku, co był rokiem Hasa, patrzę na doskonałość delikatniejszą, bardziej samotną – na „Nieciekawą historię”, nakręconą wprost z lektury noweli Antoniego Czechowa pod tym samym tytułem. Wirtuozi fortepianu podobnie grają z nut. Czy słyszał kto kiedy wicher szalejący w filharmonii nad głową pianisty, rozpirzający mu partyturę i przesuwający fortepian z otwartym żaglem czarnego skrzydła z kąta w kąt? Czy widział kto kiedy Hasa pochylonego nad książką – w dudniącym wietrze?

Przeciągi – fatalna to w:świecie lektury cząstka świata. Przeciąg teraźniejszości, współczesności, aktualności, przeciąg ważkich tematów, przeciąg społeczny, polityczny, przeciąg oporu, przeciąg rewolucji estetycznych, przeciąg dzielnego zaangażowania, przeciąg heroicznej publicystyki, przeciąg domu naszego dobrego i złego. Te i sto innych przeciągów, które w otwartą sędziwą książkę chętnie wpadają, przyciągając z rzeczywistości ingrediencje nachalnej świeżości – i dalejże wciskać je na chama w akapity! Wpadają i przebudowują starą scenografię, zastępują rekwizyty gadżetami, co są „na grzbiecie fali”, przestawiają litery, wydmuchują zdania oryginalne, które nie pasują do krajobrazów za oknami, i wdmuchują w ich miejsce uschłe kikuty zdanek cudzych. Na kanwie „Nieciekawej historii” fachowa dziennikarka Janina Zdanowicz zadała Hasowi pytanie „na grzbiecie fali”: „Czy może akcja opowiadania przeniesiona zostanie na grunt najnowszej, współczesnej rzeczywistości?” Był rok 1982. Co mi to przypomina?… Więc już wtedy?… W każdym razie – Has rzekł spokojnie. „Nie, po co?”.

Pocieszam się przypuszczeniem, że cokolwiek czytał – zawsze stawiał sobie to retoryczne pytanie, które zamykało drzwi i okna, upychało szmaty w lufcikach, zaklejało szpary taśmą. Powietrze nad otwartą książką stawało się przezroczystą rzeźbą powietrza. Dzieła Uniłowskiego, Hłaski, Prusa, Schulza, Potockiego, Kijowskiego lub Czechowa, innych jeszcze – ich lektura nigdy nie była dla Hasa lekturą w przeciągu. Dlatego w filmowych Hasa odpowiedziach na owe dzieła nie słychać wichru dziejów współczesnych. I dlatego Schulz, Czechow i reszta tak chętnie stawali przed jego kamerą, niosąc pod pachą swoje napisane światy, zawsze pełne, detalicznie pełne. Przecież u zarania lat 80. ubiegłego wieku tak samo przyjść miało wielu innych, równie potężnych, lecz przepłoszył je, a raczej dokumentnie zmiótł przeciąg stanu wojennego. Nie powstał „Osioł grający na lirze”, film, którego moc być może dałoby się ustawić obok mocy „Króla Leara” albo „Burzy”.

Ani Hitler, ani Machiavelli, ani cesarz Augustyn, ani Freud, ani Montaigne, ani Katarzyna Wielka, ani Platon i Marks, ani nawet Matka Boska z samym Panem Bogiem pod rękę. Oni wszyscy nie przywędrowali, aby dysputami o nieuchronnym końcu z wolna gnijącego świata nicować ponoć prościutką bajkę o miłości, bajkę malowaną pod egidą tytułowego muzykalnego osła, który posiadł umiejętność pojmowania rzeczy i zjawisk umykających racjonalnym umysłom. Ów osioł – byłby Hasem samym? Możliwe. Za to pewne jest, że prolog przypominałby pierwsze takty „Rękopisu znalezionego w Saragossie” – wszystko zaczęłoby się czytaniem w przestrzeni bez przeciągów. „Miejscem akcji” – wspomina Has, kiedy wszystko już przepadło w rzeczywistości zimowej wojny – „jest stare, opuszczone mieszkanie. Podobne do mojego krakowskiego. Oto z półek z książkami powychodzili ludzie, którzy zaczynają ze sobą rozmawiać…”.

Nikt nie wyszedł z półek. Za to rok później z noweli Antoniego Czechowa wyszedł samotny staruszek, profesor medycyny Mikołaj Stiepanowicz. Wyszedł i rzekł do Gustawa Holoubka: „Będę tobą, a ty będziesz mną. Zgadzasz się?” Zgodził się. I tak gigantyczny, nienarodzony „Osioł grający na lirze” skroplił się oto w hipnotyczną doskonałość „Nieciekawej historii” Hasa, która odsyła smak do pustki obrazów Hammershøia, do milczenia martwych natur Steenwijcka. I pozwala wspomnieć tę u Prousta chwilę, kiedy stary pisarz Bergotte umiera, z bezsilnym zachwytem przyglądając się kawałkowi żółtej ściany z daszkiem na „Widoku Delft” Vermeera.

A wszystko to dlatego, że Wojciech Jerzy Has czytał przy zamkniętych drzwiach i oknach. Nigdy inaczej.

30 listopada 2025 r.