Księżniczka najbardziej lubi leżeć twarzą do podłogi. Podłoga pachnie prochem, woskiem i nie wiadomo – czym. W szparach księżniczka ukrywa swoje skarby i czerwony koralik, srebrny drucik i jeszcze coś, o czym nie mogę powiedzieć, bo poprzysiągłem.
Zbigniew Herbert „Księżniczka”
Jakie słowa w dole strony ukłuły kobietę tak celnie, że przewracając kartkę – zapomniała chwycić w dwa palce i w dalszą podróż przez bajkę o miłości zabrać z sobą tak ciepły dla niej strzęp papieru z ułożonym skruszoną dłonią szeptem „Czemu jesteś zła…”? Jakie słowa i której bajki? „Romea i Julii”? „Pani Bovary”? „Woyzecka”? „Pani z pieskiem”? „Lalki”? „Anny Kareniny”? Innej spośród tysięcy? A może była to bajka o niepojętej dla zwykłych ludzi miłości do zadrukowanego papieru – stara historia największego czytelnika wszech czasów, rodem z La Manchy, którego realne życie tak głęboko weszło w studiowaną przez niego iluzję rycerskich opowieści, a opowieści tak gruntownie przenicowały życie, że już nie było sposobu dociec, czy świat aby nie jest jajowatą fikcją, o poranku spisaną na kolanie przez siwobrodego starca, miewającego wybujałe sny? Jakkolwiek było, cokolwiek kobieta czytała – pewnego dnia, ukłuta cudzymi słowami, zapomniała o intymnej zakładce.
Ciepły strzęp został w cienkiej szparze między którąś stroną nieparzystą a którąś stroną parzystą. Bez szeptu, co do chwili zapomnienia pocieszał ją z boku każdej kartki, kobieta dokończyła lekturę. A później – buty, kurtka, księgi pod pachę, godzinny spacer do biblioteki przy Rajskiej w Krakowie, dzień dobry, do widzenia, powrót lżejszy o dwa tomy starej bajki Cervantesa. Kiedy wydarzyła się ta historia? Właściwie mogła się światu przytrafić w wielu przeszłościach, bo szept, szept z tego gatunku, powtarza się od zawsze, uparcie wraca. Ale na pewno wiadomo jedynie, że niedawno, tuż przed kolejnym świętem Nocy Bibliotek, strażniczki setek tysięcy opowieści z ulicy Rajskiej chwytały te najbardziej pomijane za grzbiet niczym małe koty za kark i z okładek, kartek strzepywały martwy czas zwany kurzem. Wtedy jednej z westalek spadł pod nogi nie wiadomo jak dawno temu nagle zapomniany szept „Czemu jesteś zła…” I wcale nie było to zdarzenie wyjątkowe. Z cienkich papierowych szczelin w innych tomach spadały pod nogi wszystkich westalek inne ślady, inne resztki, inne namacalne echa prawdziwych losów ludzi czytających, co ocierały się o zmyślone na kartkach fikcyjne losy sztucznych widm. Co wciąż się ocierają, lecz nikt już nie pamięta. W środku Nocy Bibliotek widziałem te piękne artefakty. Pod tytułem „Rzeczy znalezione w książkach” ukazano je w dwóch szklanych gablotach z boku sieni, poza oficjalnym traktem.
Liście, rzecz jasna, i oczywiście suche, rdzawe na amen, kasztan i klon, i w nich wspomnienie jesiennego spaceru, pierwszego pocałunku, po którym, któż wie?, może naprawdę długo i szczęśliwie żyli, ona i on? Zdjęcie Jana Pawła II, nie trzeba tłumaczyć, ot, Polska w epokowym uniesieniu. Inne widokówki świętości: Matka Boska wśród wieśniaków i owieczek, Józef z Jezuskiem na ramieniu, serce Syna Bożego najeżone złocistymi promieniami. Na żółtawym świstku dziecięcą łapką pisany wierszyk o babci dla babci w dniu jej dostojnych urodzin: „Babcia to dobry duszek…” Temperówka do ołówków, taka na żyletki, w kształcie pudła gitary klasycznej, a po zatemperowaniu – jakie listy miłosne!, jakie w książkach podkreślenia!, ile sekretów w ilu pamiętnikach! Amatorski portret uśmiechniętej ruskiej dziewczynki w żółtej chustce – może ślad szkolnej wycieczki do Moskwy, gdzie przez tydzień tyle się działo. Karteczka w kształcie obłoku z wyznaniem „Kocham Cię, Mamo!” A dalej: widokówka z postacią Królowej Elżbiety, książeczka oszczędnościowa PKO, zdjęcie ziewającego kota, bilety autobusowe, tramwajowe, kolejowe, lotnicze i do wszelkiego rodzaju muzeów, obwoluta audiobooka „Podręcznik do nauki klasycznego Języka Tybetańskiego”, recepta na czopki, rysunek przedszkolaka – ogromna, uśmiechnięta biedronka, fragment książki „Przestroga dla amatorów surowego mięsa”, dwie karty: 10 karo i Joker, fotka psa Tygryska w czapce i strąkach rastafarian, a tuż obok – gołębie piórko… Czy trzeba wymieniać wszystko?
Dwie gabloty zapomnianych śladów. Dwie rozległe martwe natury skomponowane z tego, co uchowało się w wąskich papierowych szparach, z rzeczy, co kiedyś były rekwizytami przedziwnego, wciąż powtarzającego się spektaklu, w którym wiele prawdziwych opowieści – to znaczy życie jedno, drugie, twoje, moje, tysięczne, ente – nieuchronnie ociera się o historię fikcyjną, kiedy tylko głowa czytającego znieruchomieje nad otwartą na oścież książką i zacznie z niej oraz z siebie, z iluzji i realności, lepić książkę ostateczną, niepojętą dla autora, dla czytelnika niemożliwą do przewidzenia. Dwie panoramy stu, może dwustu nic nie wartych skarbów bezcennych, a przecież istnieją jeszcze całe armie śladów, które wypaść z papierowych szpar nie mogły.
W wielu kolorach, bądź tylko czarne, albo wytyczone ołówkiem – podkreślenia słów, zdań, akapitów całych. Cienki ślad paznokcia zostawiony w górnym rogu kartki. W dolnym – zaschnięte w ślinie papilarne elipsy kciuka i palca wskazującego, co przecież tylko niewinną igraszką jest wobec rogów przez ślepego i zawistnego Jorge nasączonych w „Imieniu róży” śmiercionośnym cyjankiem. Dławiące czcionkę plamy po kawie lub herbacie. Jeszcze smuga popiołu z papierosa. I – rzadko, bo rzadko, lecz jednak – unosząca się nad stroną słaba woń rozchlapanej gorzałki. Na marginesach – wykrzykniki, plusy, minusy, czterolistna koniczynka, strzałka wskazująca nie wiadomo co. I dopiski, uwagi, refleksje zostawiane na górze strony, na dole, także pomiędzy liniami druku. Skoro sam Da Vinci mógł na marginesie własnej opowieści zanotować „O, Leonardo! Czemu się tak trudzisz…” – to dlaczego my mielibyśmy wstrzymywać dłoń? Bezimienny mężczyzna, bohater życia bezimiennej kobiety, kiedyś czytającej „Don Kichota”, mógł swój dla niej skruszony szept „Czemu jesteś zła…” utrwalić nie na strzępie papieru, a na którejś kartce tego samego tomu „Don Kichota”. Czemuż by nie? Szept zostałby zapomniany tak samo. Jak inne ślady. Wszystkie ślady.
Co z nimi teraz, gdy Noc Bibliotek dawno przeszła i zniknęły przeszklone gabloty? Gdzie są stare rekwizyty? Powinny były wrócić na swoje miejsca. Do książek, które opuściły na kilka dni. Do papierowych szpar, z których wypadły. I tam zostać aż do następnego dnia strząsania martwego czasu z opowieści. Tak powinno było się stać. Lecz boję się dociekać, czy tak się stało.
2 listopada 2025 r.

Przeczytaj również:
9 listopada, 2025
Siedem głów
Witać się z fotografią, otwartą dłoń wyciągać do kształtu na wieki zamarłego w…
26 października, 2025
Dobrej nocy, panie Hrabio…
Zdumiało mnie jej igranie ze starym tytułem. Taka młoda, a już! „Zostawił to…
19 października, 2025
Błazen i Ślepiec
A jednak – znów idą! Błazen za Ślepcem, może Ślepiec za Błaznem, obojętne.…