Komponując w Nowym Jorku esej „Na niebiesko”, pewnego dnia Eliot Weinberger zanotował: „Błękit to ślimak”. Tyle. Gołe stwierdzenie i nawet pół litery usprawiedliwienia go przed współczesnością. Nad Wisłą twórcom Festiwalu Labirynt Borges w takim oto rytmie kamień spadł z serca: „Sto lat temu, w 1925 roku, Jorge Luis Borges wydał w Argentynie pierwszą prozatorską książkę: „Inquisiciones”. Pretekst to nikły, ale każdy pretekst do ponownego czytania i dyskutowania o twórczości argentyńskiego Mistrza jest dobry”. Ulga! Znaleźli usprawiedliwienie! Zdołali wyłuskać z biografii twórcy „Błękitnych tygrysów” fakt, którego data tworzy z aktualnym rokiem ocalający jubileusz! Uff! Jest borgesowskie stulecie – można robić borgesowski festiwal!… A Weinberger milczy.
Nawet jeśliby niebo nad Nowym Jorkiem było doskonale bezchmurne, dla Weinbergera nie miałoby to znaczenia. Nie dopisałby: „Dziś – co niezwykle ważne dla mieszkańców – czysty błękit trwa nad miastem, dlatego przybliżę mieszkańcom długą i ciekawą historię starego koloru, który nad głowami naszymi dowodzi oto swej aktualności!”. Wzgardziłby taką frazą jak też rewelacją, że niebieski to najmodniejszy w tym tygodniu kolor krawatów na Wall Street. I nie tłumaczyłby się uwagą, iż kolor ów jest niczym spojrzenie nowej żony syna burmistrza lub odcień krwi księcia z rodziny królewskiej, który nocą odwiedzi Broadway. No i nie wspomniałby o haniebnie przedłużającej się na basenie hotelu Waldorf Astoria wymianie kafelków z zielonych na niebieskie jak niebo nad Nowym Jorkiem. Nic z tych rzeczy. Żadnego uprawomocnienia „błękitu”, żadnej próby wikłania starego koloru w czas aktualny, żadnych usprawiedliwień typu: „Przepraszam, ale Henio, syn mój, dziś nie przyjdzie do szkoły, bo go aktualnie brzuch boli. Pozdrawiam. Hela, mama Henia”. Weinberger nie kleci przy „błękicie” słownej operetki kajania się z powodu użycia „błękitu”. A mógłby, zwłaszcza w Nowym Jorku, mieście żyjącym najaktualniejszymi aktualnościami globu, zdyszanej stolicy terroru tematów palących, terroru palca na amen sklejonego z pulsem dnia, terroru nowoczesności i pytania „O czym to jest dla nas dziś?”. Tak, Nowy Jork nalega: O czym jest błękit dla nas dziś? – a w piórze Weinbergera kojąca cisza. Myślę, że on w ogóle nie słucha takich pytań. A u nas? Jak z nami u nas? Jak ze mną? Pytam, bom sam w tej materii pełen win…
U nas, w specjalistycznych laboratoriach – nieustająca krzątanina. Trwa trud klecenia usprawiedliwień, choćby kalendarzowych. Brzęczy modlitwa: Panie, daj sprostać morderczym wymogom aktualności! I seryjnie powstają jubileusze takie lub owakie, rocznice wszystkiego. Urodziny, śmierć, pierwsza komunia, ostatni papieros, dzień debiutu, trzecia miłość, złote gody, tydzień kokluszu… Byle tylko skutecznie wytłumaczyć się ze słuchania dziś sonaty Beethovena, patrzenia dziś na obraz Vermeera, czytania dziś Prousta, oglądania dziś „La Strady” Felliniego… Drodzy widzowie! Wybaczcie, że „Hamleta” wystawiamy, lecz jest paląca konieczność! Chodzi o czaszkę Yoricka w scenie z grabarzami, a w konsekwencji – o komfort naszej jazdy! Otóż, w owej czaszce jest wiele dziur, które, mamy ufność, zmuszą władze miasta Krakowa do zatkania dziur w moście Dębnickim! Dość już mamy tragicznego losu kół urwanych bądź zmienionych w kwadraty – dlatego wystawiamy starą tragedię!… A Weinberger dalej milczy. I przypomina himalaistów, szturchanych wiadomym pytaniem. Niezmiennie powiadają oni, że w Himalaje chodzą tylko dlatego, że Himalaje – są. Weinberger jest jak oni nie tylko w eseju „Na niebiesko”, ale w każdej z 32 smakowitych, dyskretnych drobin, składających się na tom „Duchy ptaków”, przez wydawnictwo Karakter chwilę temu wpuszczony w świat totalnej aktualności.
„Duchy ptaków”. Właściwie – co to? Zbiór – lecz czego? Owszem, esejów, ale tylko jeśli pamiętać o nieśmiertelnej sentencji, która uczy, że łatwiej orzec, czym esej nie jest, niż stwierdzić, czym jest. „Duchy ptaków” więc, jak też poprzedni przez Karakter wydany tom Weinbergera „Z rzeczy pierwszych”, to zbiory wielu twarzy. Szkice poematów, liryczna proza, apokryfy, bajkowe fragmenty, akapity solennych dzieł naukowych, wypisy z omszałych ksiąg, stylizacje, pastisze… Co jeszcze? Weinberger tłumaczył Borgesa. Wydał „Siedem nocy” – Mistrza wykłady z Teatro Coliseo w Buenos Aires. Lecz dla migotliwej poetyki Weinbergera istotniejsza zdaje się być borgesowska księga „Selected Non-Fictions”, zbiór ponad 160 tekstów różnej maści tematycznej i stylistycznej – od Istoty Czasu, po film „King Kong”, od tajemnic Szekspira, po stare argentyńskie tanga.
„Duchy ptaków”, „Z rzeczy pierwszych” – to dwa podobne do borgesowskiej księgi pchle targi, gdzie na straganach stronic naprawdę istotne słowa i rzeczy migotają przepastnymi biografiami. I są zupełnie zobojętniałe na usprawiedliwienia. Kamienie, kolory, sny tysiącletnie, golec piaskowy, wiatr, wyspy, drzewo, kość, pory roku, gwiazda, duchy ludzi wielkich i małych, lód, muzyka pustyni, samotne dźwięki, rzeki, zapomniani bogowie, i wiele innych słów i rzeczy pełnych wieczności. Także tygrys, który ucieszyłby Borgesa, od dziecka zahipnotyzowanego samotnością pręgowanych, trzystukilogramowych widm. O wszystkim tym Weinberger pisze, gdyż to – jest. Przez wiele przeszłości. I w wielu wcieleniach, bo w wielu opowieściach. Jest. Jak błękit i słowo „błękit”, których jedną z przygód, jedną z licznych ról w długim istnieniu, była rola ślimaka.
A jednak trochę to dziwne. Weinberger, przecież koneser arabesek Borgesa, a komponując biografię błękitu – przemilczał tytułowych bohaterów „Błękitnych tygrysów”. Nie przywołał owych przypominających żetony, niewielkich, okrągłych i gładkich kamyków barwy bezchmurnego nieba. Milczenie to dziwi głównie dlatego, że Borges kazał swym tygrysom cudownie i przerażająco mnożyć się w ludzkich dłoniach – podobnie jak pod piórem Weinbergera mnożą się losy poszczególnych „rzeczy pierwszych”, ucząc nas, że świat codzienny nie kończy się na dwuwymiarowym naskórku i aktualności.
Z drugiej strony – nic straconego. Kiedyś, w kolejnej wersji pchlego targu, ślimakowi, co jest błękitem, bo tak stanowi biblijny hebrajski, doda Weinberger tygrysa, który jest niepoczytalnie mnożącym się kamykiem barwy błękitnej, gdyż takim go śnił Borges. Ten sam Borges, który nigdy nie palił. Czy prawda to? Jeśli tak – usprawiedliwienie samo się napisało! Skoro nie palił nigdy, to nie palił przez wszystkie dni i noce wszystkich swoich lat. Czyli aktualnie – dzień w dzień, 365 razy w roku, każdego roku, możemy obchodzić rocznicę dalekiego momentu, w którym twórca „Kolistych ruin” nie zapalił swego pierwszego w życiu papierosa.
14 września 2025 r.
