Zdumiało mnie jej igranie ze starym tytułem. Taka młoda, a już! „Zostawił to dla pana malowniczy staruszek, któremu wyrósł na głowie biały ogród o niepoczytalnie rozwidlających się ścieżkach”, rzekła, wręczając mi kopertę. Nie musiała nic dodawać. Już wiedziałem.
Chwilę temu, nie więcej niż 60 kroków stąd, przyglądałem się barwnej Saharze żelowych kropek Jana Kantego Pawluśkiewicza, zamarłej w 19 obrazach na ścianach Klubu Aktora „Loża” – a teraz młodziutka barmanka gospody „Dym” tytułem bajki Jorge Luisa Borgesa maluje nad kopertą nieomylny portret Kantego! Na domiar dziwności maluje go w cieniu dyskretnie trwającego w Polsce festiwalu twórcy „Pamięci Szekspira”, „Księgi piasku”, „Ogrodu o rozwidlających się ścieżkach” i jeszcze wielu precyzyjnych przepaści. Choćby drobnego wykładu o buddyzmie, który w dziwny sposób przyszedł na myśl w „Loży”. Dziwaczne to przypomnienie, gdyż o usypywaniu mandali Borges nie mówi nic, lecz widmowa obecność mnicha buddyjskiego, gdzieś w Tybecie pokornie skostniałego nad ziarnkiem piasku, jest w „Loży” mocno wyczuwalna, bo patrzysz na 19 obrazów i widzisz ich twórcę przy pracy. A nawet godzinę przed postawieniem pierwszej kropki…
Oto niepowtarzalny fryzjer, pan Borges, zaprasza Kantego na fotel przed lustrem, a swego kota Beppo na posłanie w rogu pokoju. Staje z tyłu, wsuwa palce w biały las na głowie Kantego, dłuższą chwilą przygląda się czarnemu odbiciu utopionemu w czerni i parafrazując okruch swego ponad osiemdziesięcioletniego opowiadania o labiryntowym ogrodzie pamięci, pyta: „Czy wilgotne ścieżki mogą iść zygzakami niczym dalekie ścieżki twojego dzieciństwa?” Kanty przytakuje, więc nożyce i grzebień – ruszają. Wpierw rzeźbę tworzy pan Borges. Skraca biały las, skupia i rozprasza krzewy, wygina pędy we wszystkie strony świata, lakierem je usztywnia. Po czym subtelnie tnie gąszcz aż do gołej skóry – i tak wytycza w białej rzeźbie kręte przejścia, wąskie niby włos. Po godzinie dzieło jest skończone.
Beppo przeciąga się w kącie. Nie patrzy, bo nie musi. Do spodu zna ogrodową bajkę. Wie, że zawsze kończy się ona tak samo. Na dno metodycznie uformowanej leśnej półkuli między czołem Kantego a karkiem Kantego, i między jego obiema skroniami, pan Borges nałożył pajęczynę ścieżek. I tyle. A odchodząc wyszeptał okruch innej bajki, „Nocy darów” ze świeżo wydanego przez PIW zbioru dwóch starych jego tomów, „Księgi piasku” i „Pamięci Szekspira”. Wyszeptał sobie bezradność wspominania. „Lata mijają, tylekroć opowiadałem tę historię, że nie wiem już, czy rzeczywiście ją pamiętam, czy tylko powtarzam słowa na nią się składające”. Kiedy zniknął, Kanty ruszył do pracowni, usiadł za stołem i niczym tybetański mnich nad piachem mandali – z japońskim żelopisem w palcach zamarł pochylony nad kartonem. Kropka, jak ziarnko piasku, wymaga cierpliwej pokory. Podobnie słowa, zwłaszcza gdy się przywołuje nimi wiele przeszłości.
W kopercie był biały tom dużego formatu w tonie kości słoniowej – „Księgi Nieczyste”, dla Wydawnictwa Austeria skomponowane przez Jakuba Barana wspomnienia, a raczej wspomnieniowe dialogi Jana Kantego Pawluśkiewicza i Zygmunta Koniecznego, przez dzień, trzy dni, pięć, dziesięć, diabli wiedzą przez jak wiele dni snute w sennej knajpie z widokiem na Kościół Mariacki. Siedzieli tam sobie, fenomeny muzyki, siedzieli przy szkle raczej nie wysychającym i po plecach własnych słów wracali na już nieistniejące ścieżki martwych lat, powiedzmy – sześćdziesięciu. Kuśtyk, kuśtyk, kuśtyk… Wcale nie dlatego, że bajarze „Ksiąg Nieczystych” są fantastycznie wiekowi. Nie. Prawda taka, że pamięć – Tadeusz Kantor powtarzał to uparcie – jest formą kuśtykania, jest kuśtykającym seansem.
Zatem w sennej knajpie z widokiem na Kościół Mariacki, a później w tomie barwy kości słoniowej, który nie jest do czytania, lecz do błąkania się w nim na chybił trafił i po nic, w knajpie więc i w tomie – ich nieuchronne kuśtykanie… Do ich niegdysiejszych godzin krakowskich, europejskich, nawet światowych, do dawno temu zmętniałych twarzy przyjaciół dalszych i bliższych, do widm tamtych spektakli, filmów, pieśni, do sędziwych chichotów i mroków, wzlotów i katastrof, gestów i żartów, powiedzonek i przemilczeń… Do miliona przepadłych kropek piasku. Kuśtyk, kuśtyk… I nawet jeśli nie czytali „Nocy darów”, nawet jeśli nie usłyszeli przestrogi o pamięci i słowach, wyszeptanej przez ślepego fryzjera w finale konstruowania przezeń na głowie Kantego Pawluśkiewicza białej tajemnicy nie do rozwikłania – przecież musieli wiedzieć lub choćby przeczuwać, że taką ma człowiek przeszłość, jak ją sobie opowie, oraz że, wedle poety, to, co nienazwane, zmierza do nieistnienia.
Reguły gry, którą pamięć prowadzi z przeszłością przy pomocy usłużnych słów, zdań, opowieści – są jasne. Dlatego Kanty Pawluśkiewicz, tworząc obrazy wymyśloną przez siebie dotykową metodą Żel-Artu, z iście buddyjską cierpliwością cyzeluje kropkę każdą, na kartonie stawianą żelopisem o wściekle ostrym kolorze. Bo czy jakikolwiek wykropkowany na papierze kształt, choćby tylko strzęp kształtu, nie jest rodzajem zdania, ingrediencją opowieści? W jeden centymetr kwadratowy kartonu Kanty wpukuje około 400 kropek… Najmniejsze kartony maja rozmiar 40×60 cm. Muszę rachować dalej?
A gdy ostatnia kropka jest gotowa – na kartonie widać coś niby sen, pełen dziwnych stworów, które mogłyby wskoczyć na stronice „Zoologii fantastycznej” Borgesa. Jak choćby atramentowe widma z rozdziawionymi gębami, wędrujące pod łukiem zdezelowanej tęczy, a wszystko to znieruchomiało za ażurowym napisanym parawanem lub za woalką tkaną ze słów kreślonych ręcznie. Ot, jakaś stara bajka, nałożona na fatamorganę wspomnienia. Czy w sennej knajpie z widokiem na Kościół Mariacki zdarzało się podobnie?
Czy nucili czasem: „A może byśmy tak, najmilszy/ Wpadli na dzień do Tomaszowa?/ Może tam jeszcze zmierzchem złotym/ Ta sama cisza trwa wrześniowa…”? Albo coś nostalgicznego z „Harf Papuszy”? Nie wiem. Lecz pocieszam się iluzją, że odgrywali strzępy z filmu „Klucznik”, do którego Konieczny skomponował dożylną muzykę. Byli więc starym klucznikiem Kazimierzem i starym Hrabią, co na świeżą, niepojętą dla nich i nie do przyjęcia rzeczywistość tandetną, dzień w dzień nakładają pamięć, gorycz pamiętania. Żeby ocaleć, albo odejść w zgodzie z sobą – uporczywie odgrywają arystokratyczną przeszłość ich świata, kropka po kropce powtarzają dworskie rytuały, słowo po słowie recytują dawne koturnowe kwestie, rozpaczliwie przy tym udając, że wszystko to wciąż jest prawdą.
No, co tam dziś w świecie, Kazimierzu?… Jak zawsze, panie Hrabio, posprawdzało się, pozamykało, stworzenie jeść dostało na całą noc… No to śpij dobrze, Kazimierzu… Dobrej nocy, panie Hrabio…
26 października 2025 r.
