Jest więc taki świat,

nad którym los sprawuję niezależny?

Czas, który wiążę łańcuchami znaków?

Istnienie na mój rozkaz nieustanne?

Wisława Szymborska „Radość pisania”

Piszę. Jak zacząć? Na przykład: 2 sierpnia, rok 2025, ranek… Albo swobodnie: Letni świt tego roku… A może skrobnąć po prostu: Dziś…? Tak czy siak – piszę. Pióro moje sędziwe, nieśpieszne, lubi opóźniać początek, odwleka ostatnie kropki. Piękny Hoover nr 873 z roku 1938, marmurkowy, burgundowe cienie pod czernią. Piszę, a temat mroczny. 19 sierpnia roku 1975 zginął Konrad Swinarski. Piszę, ale i nie. Piszę poniekąd. Jeszcze nie zacząłem na dobre. Ot, rozgrzewka palców. Rozbudzanie stalówki, próbne starty, wstępne badanie możliwych prologów. Jeszcze nie? Nie. I znów nie. Pisanie jak w garderobie pianie przez tenora kawałków arii przed seansem. Jeszcze ma czas tenor, wiele może. Choćby wybierać styl gry. Lub o kolejne minuty opóźniać pierwszą kurtynę – jest idolem, fani wybaczą. Ba! Może nawet zrezygnować w ostatniej chwili – to też zostanie mu odpuszczone. I „Tosca” Giacoma Pucciniego, bajka o śmierci, dziś nie wybrzmi. Dziś Mario Cavaradossi nie umrze. Kiedy zatem? Jutro? Kto wie… Tenor dał mu czas. Cavaradossi ma cały dzień, by zdecydować, czy chce umrzeć jutro.

Pora mi wybrać. Niech to będzie oczywistość niepodważalnego faktu. Piszę. 2 sierpnia roku 2025, ranek. Co dalej? Piszę. Za 17 dni 50 lat temu samolot z Konradem Swinarskim na pokładzie runie pod Damaszkiem… Jak? Za 17 dni 50 lat temu? Czyli już nie żyje i jeszcze nie umarł? Co to? Karnawałowe igrce języka? Piach w klepsydrze sunąć zaczął w obu kierunkach naraz, przestawiając czasy i fakty? Gramatyka bawi się z mózgiem w kucanego berka?… Jest inne pytanie. Właściwie – co w tym dziwnego? Skoro pewien komiwojażer zmienia się w jednym zdaniu w robaka, skoro w jednym zdaniu pewien ksiądz po wypiciu kubka gorącej czekolady jak gdyby nigdy nic unosi się z krzesłem metr nad ziemią, skoro zmarła staruszka w jednej sekwencji pokazuje na scenie pierś diabelnie żywą, zaś inny trup, królewski, spaceruje sobie nocami po zamkowych murach i swobodnie gada frazami Williama Szekspira – to Swinarski, pół wieku temu zabity przez Parki, czemuż miałby nie zginąć dopiero za dni 17? Czemu miałby w cudacznej gramatyce jednego zdania – niczym ludzie na fotografii z 11 września – nie trwać nieruchomo między dokonanym wczoraj a niedokonanym jutrem? W tej zamarzniętej chwili, która daje mu jeszcze trochę czasu – tyle, ile trwa lektura cudacznej frazy?

Na zdjęciu z 11 września – dwa gigantyczne wieżowce przedziurawione samolotami, babilońskie płomienie i dymy bez końca. Tuż przy wieżach, w powietrzu – czarne kropki o rozpostartych ramionach jak przecinki. Obok tego krajobrazu Wisława Szymborska notuje: „Skoczyli z płonących pięter w dół/ – jeden, dwóch, jeszcze kilku/ wyżej, niżej./ Fotografia powstrzymała ich przy życiu,/ a teraz przechowuje/ nad ziemią ku ziemi”. Jeszcze kilka wersów. I w końcu – jedyne ocalenie, na jakie zdobyć się mogą słowa. „Tylko dwie rzeczy mogę dla nich zrobić/ – opisać ten lot/ i nie dodawać ostatniego zdania”.

Długo nie wybierałem początku. Spowalniałem litery, odwlekałem, sztucznie dziergałem ewentualności, tak – lecz nie z powodu sentymentalnego nastroju w cieniu ciemnej rocznicy. Nie dlatego, że łzy, w sercu ból po stracie i jęk „Mój Boże!” nie cichnie w gardle. Cóż to byłby za wstyd! W tak patetyczną jednoznaczność się stoczyć przy Swinarskim, mistrzu przekłuwania balonów wszelkiej jednoznaczności, jak choćby w „Dziadach”, gdy potężną recytację Gustawa-Konrada kontrapunktował trzaskiem skorupek jaj na twardo, przez ponury motłoch żartych z boku sceny. Spowalniałem nie dlatego, że nie miałem pierwszego zdania godnego rocznicowej laurki. Szło o zdanie drugie, w którym tkwiłaby mechanika wspominania.

Pamięć (ileż razy to powtarzano?) jest tyleż kufrem z kamiennymi faktami, co formą wyobraźni, a ta jest grą. Wciąga fakty na swą scenę, do wnętrza fikcji, i skazuje na aktorstwo, przebieranki, udawanie. Przeszłość istnieje, jeśli się ją opowiada. Pamięć jest Teatrem, uczył Tadeusz Kantor. Dla Jorge Luisa Borgesa dawne zdarzenie to słowa snujące bajkę o dawnym zdarzeniu. Zmarli wracają. Trzeba tylko zmiękczyć rozleniwiającą prawdę faktu, że nie żyją. Dać im czas. Piszę zatem. Swinarski, mój Swinarski będzie tutaj jeszcze przez 17 dni. Teraz wysuwa z mojej biblioteki tom Beaty Guczalskiej „Konrad Swinarski. Biografia ukryta”, wspaniałą księgę tysięcy faktów i setek przeczuć. Ustępuję mu miejsca przy biurku. Piszę na stojąco, w kącie. Siada, otwiera, pochyla głowę. Strona 70., czarno-biała fotografia szczęścia. Rok 1937, grupa jasnych ludzi na tle domu przy ul. Poniatowskiego 20 w Wieliczce.

Gdy w Starym Teatrze tworzył „Hamleta”, co pod Damaszkiem runie wraz z nim, wiele razy jeździł taksówką do Wieliczki. By nieruchomieć przy płocie na Poniatowskiego 20. By długo, długo patrzeć. Był sam, jak zawsze. Sam, aby bez niczyich pocieszeń widzieć okna, drzwi i ogromne drzewo w ogrodzie, pod którym pani Kausy, jego domowa nauczycielka angielskiego, opowiadała mu bajki pana Augusta Strindberga, zwłaszcza teatralną sztukę „Do Damaszku”. Ze szczerego serca to robiła, bo niby skąd miała wiedzieć już wtedy? Patrzył i utwardzał swój pomysł, aby jedną z kluczowych scen „Fantazego”, filmu, który pragnął stworzyć na kanwie słów Juliusza Słowackiego, rozegrać właśnie w cieniu tego drzewa dzieciństwa. Nie pierwszy raz chciał wsunąć siebie w cudzą opowieść. Jego teatr był w istocie wieloma jego starymi samotnościami – pamięcią, ale nie faktów. Był ukrytą na dnie jego scenicznych iluzji proustowską pamięcią wahań serca, co nie wiedzieć jak wracają czasem znienacka. A teraz znów patrzy. Piszę. Jego głowa pochylona nad starym zdjęciem. Widzi początek.

Ten mały w krótkich gatkach na szelkach – to on. Ma 8 lat. Obok – brat, mama, jakiś pan (może wuj Maschel z Katowic?) i trzy panie. Któraś z nich to pewnie Kausy. Na zawsze zamarznięta chwila. Framugi okien nigdy nie zmurszeją, tynk nigdy nie odpadnie, Damaszek nigdy nie przestanie być tylko bezpiecznym miastem z nieustającej bajki pani Kausy, krótkie gatki na szelkach nigdy się nie wydłużą. Nikt nigdy nie… Nie piszę dalej. Dobre miejsce, by urwać. Na 17 dni zostawić obraz w spokoju.

2 sierpnia 2025 r.


Przeczytaj również: